Kroniki Fantastyczne


[Krainy]


Pod Ostrzem Zdrajcy

[blok]Śnieg, padający nieprzerwanie od kilku dni, przysypał wszystko w okolicach miasta Mittrag tak grubą warstwą, że gałęzie drzew aż uginały się pod ciężarem białego puchu. Jakakolwiek podróż w tych warunkach nie miała sensu – wszystkie drogi i znaki były zasypane, każdy podróżny na pewno prędzej czy później zgubiłby się w takich warunkach, stając się łatwym łupem dla wygłodniałych wilków, czekających na nierozważnych wędrowców. Goście gospody „Pod ostrzem zdrajcy” zdawali sobie z tego sprawę i pogodzili się z faktem, że przyjdzie im tu spędzić jeszcze co najmniej jeden dzień, do końca zamieci. Przynajmniej nie musieli narzekać na nudę – właściciel zajazdu, stary krasnolud imieniem Ender Corgoń, był kiedyś poszukiwaczem przygód, awanturnikiem, który przemierzył wzdłuż i wszerz cały niemalże Fallathan. Opowiadał więc gościom różne przygody ze swego życia, przez co czas spędzony w gospodzie mijał im szybko i ciekawie.
Między innymi opowiedział im niezwykłą historię tego zajazdu, który dawniej nazywał się „Przyjaciel na szlaku”. Kupił ten budynek do spółki ze swymi dwoma przyjaciółmi, z którymi podróżował przez Fallathan, za pieniądze zdobyte w licznych bojach i wyprawach. Kiedy zaczęli myśleć o spokojnej starości, zainwestowali w ten budynek – on, inny krasnolud – Urik Grasnig, oraz elf – Elroy As’saeth. Ten zajazd był dowodem ich przyjaźni, ich wspólnym celem, efektem ich wspólnych wysiłków. Razem prowadzili gospodę, zarabiając spore pieniądze – i to właśnie te pieniądze sprawiły, że teraz żyje tylko Ender... Elroyowi 1/3 dochodów nie wystarczała – postanowił zabić swoich przyjaciół. Wyciągnął Urika na spacer po lesie, gdzie zadał mu śmiertelny cios. Następnie siebie ranił lekko w rękę, wziął Urika na plecy i wrócił do zajazdu, opowiadając o orkach, które wyskoczyły z zarośli, o walce, jaką rzekomo z nimi stoczył i w której zginął Urik. Sam był ranny, on przyniósł Urika na plecach – Ender nie miał powodów by mu nie ufać.
Nie ufał.
Cały czas uważał na elfa, był ostrożny. Elroy widział to. W końcu nie wytrzymał, nie mógł już się dłużej ukrywać – postanowił wynająć morderców, którzy mieli zabić krasnoluda, jego samego raniąc, żeby także wyglądał na ofiarę ich napaści. Nie mógł przypuszczać, że małomówny, cichy człowiek przychodzący do gospody na każdą noc był wynajętym przez Endera szpiegiem. Kiedy elf wyszedł wieczorem na spotkanie z zabójcami, w umówionym miejscu był także tamten człowiek. Słysząc, o czym Elroy z nimi rozmawiał, szybko pobiegł do swojego konia i cwałem pomknął do gospody, powiedzieć o wszystkim krasnoludowi. Został jednak zauważony przez elfa, który także wskoczył na koń i pognał za nim. Zbliżył się do człowieka na niewielką odległość, gdy koń zaczął mu chrapać i ciężko oddychać. Nie miał szans na dogonienie go. Wziął więc do ręki miecz - ten sam, którym zabił Urika – i rzucił go w plecy człowieka. Trafił – tuż pod prawą łopatkę. Mężczyzna zacharczał, wziął jeszcze dwa urywane, płytkie oddechy, przez chwilę jeszcze poruszał ustami jak ryba, nie mogąc złapać powietrza... i z oczami rozwartymi szeroko w przerażeniu opadł na grzywę konia. Jego ostrogi wbiły się jeszcze mocniej w boki konia, palce bezwiednie zacisnęły się na jego grzywie. Koń odczytał to jako ponaglenie do szybszego biegu, pędził więc dalej w stronę „Przyjaciela na szlaku".
Przy bramie wiodącej na plac przed gospodą stał Ender, wyczekując na powrót któregoś z ich dwójki. Kiedy zobaczył konia i jeźdźca w co najmniej dziwnej pozycji już wiedział co się stało. Kiedy koń podjechał do niego, dokładniej przyjrzał się martwemu.
A w szczególności mieczowi wystającemu mu z pleców.
Elroy liczył na to że jeździec zleci i koń się zatrzyma. Gdy jeździec nie zleciał, miał nadzieję, że koń zatrzyma się, nie poganiany, albo że pomknie w jakimś innym kierunku. Fakt, ż pomknął akurat do zajazdu był po prostu pechem. Elroy z krzaków widział krasnoluda przypatrującego się trupowi. Nie mógł już tam wrócić – w końcu Ender musiał poznać ten miecz. Walczyli razem przez wiele lat, napatrzył się więc na tę broń wystarczająco wiele, aby pamiętać dokładnie jak wygląda. Nie mógł wrócić do gospody... Nie mógł pakować się krasnoludowi prosto pod topór, musiał uciekać.
Zgubiła go nieostrożność. Był tak zdenerwowany, że gdy wstawał nie patrzył pod nogi. Potknął się na jakimś korzeniu i wywalił na ziemię. Ender tego nie usłyszał. Ale wszystkie ptaki śpiące na drzewach w pobliżu usłyszały. Zerwały się w powietrze z głośnym szumem skrzydeł, zawiadamiając tym samym krasnoluda, że coś jest nie tak w lesie. Człowiek nie dostrzegłby w takich ciemnościach nic – krasnolud jednak, posiadając zdolność infrawizji i widząc w nocy niemalże tak jak w dzień, zauważył wysoką, szczupłą postać umykającą w głąb lasu. „Taaa, zawsze trza być przygotowanym na wszystko” pomyślał, zdejmując z pleców kuszę. Nie miał jej wziąć, ale gdy wychodził, pomyślał, że lepiej będzie zabrać ze sobą jakąś broń, która pomogłaby mu uchronić się od dzikich zwierząt, które bardzo często pod zajazd podchodziły. W końcu na elfa owszem, ale na niedźwiedzia z samym toporem niebezpiecznie jest się wybierać... A tu właśnie na elfa ta broń mu posłuży.
- Ładna mi się zwierzynka trafiła, nie ma co... – mruczał do siebie napinając cięciwę swej broni. Broni, która kosztowała go tyle, co dobry koń wyścigowy, broni, robionej na zamówienie u najlepszego rzemieślnika w całym Ethkariot. Warto, oj warto było zapłacić za nią 750 bastów. Ze zwykłą kuszą nie miałby po co zakładać bełtu na rowek – i tak by nie dostrzelił. Z tą to co innego. Nie dość że skuteczna, to jeszcze istne dzieło sztuki. Rękojeść rzeźbiona w kształt nagiej kobiety, spust uformowany w jej uginającą się nogę, cięciwa napięta na jej rozłożonych ramionach, wystające z głowy dwa rogi mogące z powodzeniem służyć do zabicia kogoś kto podszedłby zbyt blisko strzelającego, teraz wbite w ziemię, gdy krasnolud kręcił korbką. Kiedy bełt osiadł, mruknął –Za Urika, głupi zdrajco...
Nacisnął spust.
Elf, który biegnąc nie oglądał się za siebie, usłyszał świst. Nie zdążył zareagować – bełt wbił się w jego plecy tuż pod linią długich blond włosów. Elroy miał pecha – gdyby bełt trafił o centymetr w lewo, przebił by serce, a on umarłby natychmiast. I bezboleśnie. Szczęście jednak rzadko sprzyja mordercom, tak więc i jego opuściło - bełt ugodził w krawędź jednego z kręgów i zagłębił się w lewe płuco, a odkruszony fragment kręgu przeciął część rdzenia kręgowego. Elf upadł, nie mając już czucia w nogach, ale wciąż żyjąc. Nie myślał jednak o tym – myślał o okropnym bólu w plecach. Myślał o tym, ile jeszcze płytkich oddechów zrobi, nim zabraknie mu powietrza. Myślał o powoli zaczynających mu drętwieć palcach u rąk. Myślał o bełcie, który wbił się w jego ciało jeszcze głębiej, gdy przetoczył się bezwładnie na plecy. I cały czas czuł ból...
Krasnolud popatrzył na kuszę ze smutkiem. Nie, ta kusza nie miała służyć do tego. Nie była stworzona do zabijania jego byłych przyjaciół. On też... Zabił kogoś, kogo jeszcze tydzień temu uważał za jednego ze swoich najlepszych przyjaciół. A teraz patrzył jak orze ziemię dłońmi w ostatnich chwilach życia. Życia, którego on go pozbawił... Popatrzył na miecz sterczący z pleców mężczyzny leżącego na koniu stojącym obok niego. Popatrzył w jego rozszerzone z przerażenia oczy, zarzucił kuszę na plecy i zdecydowanym ruchem wyrwał ostrze z jego ciała. I wszedł do zajazdu... Już zupełnie inny, niż gdy z niego wychodził...
Od tego czasu nad wejściem do gospody wisi piękne, srebrne ostrze z bogato zdobioną rękojeścią, dawniej własność elfa Elroya As’saeth... A obecnie pamiątka po zbrodni jakiej dokonał w zupełnym zaślepieniu pieniędzmi i przestroga dla wszystkich, którzy znają jego historię...
[/blok]


Autor: 56


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności